Trudno w to uwierzyć, ale Remigiusz Mróz już raz był. Wciąż jest. Nazywa się Jakub Ćwiek, w ciągu ostatniej dekady napisał ponad 20 książek i ze trzy razy tyle opowiadań. Również zachwycają się nimi głównie młodzi odbiorcy i również bywał oskarżany o ich nieetyczne pozyskiwanie oraz psucie rynku. Podobno w fandomie do dziś powtarza się anegdotę o nastoletniej czytelniczce pytającej Maję L. Kossakowską, dlaczego naśladuje Ćwieka i pisze o aniołach. Że pisała o nich kilka lat przed Ćwiekiem? To przed Ćwiekiem istniała jakaś literatura?! Także przy nominacjach do Nagrody Zajdla, najstarszej w polskiej fantastyce, Ćwiek jawił się niczym monstrum galaktyczne, które rozpętało kampanię promocyjną i wizerunkową – i wygrało. Podobnie dziś samo nominowanie Mroza do jakiejkolwiek nagrody plebiscytowej daje mu pewne zwycięstwo. Wręcz szkoda czasu na liczenie głosów.
Ćwiek powinien Mroza nie cierpieć bardziej niż jakikolwiek inny pisarz. A jednak był jedynym, który jeszcze niedawno wypowiadał się o nim z sympatią i szacunkiem, a w felietonie Ryzykanci z grudnia 2017 r. zaliczył go nawet do… twórców eksperymentujących. Mnie jako autorowi grzebiącemu w historii nie mogło się to nie skojarzyć z taktycznymi sojuszami dyktatorów, o których przecież wiadomo, że są mili tylko wtedy, gdy brakuje im jeszcze czołgów do frontalnego ataku. Wreszcie atak nastąpił, bo nastąpić musiał: w tym tygodniu Ćwiek opublikował list otwarty do Mroza Remku, zalał mnie wkurw.
List napisany jest jednak w duchu wysokiej dyplomacji. W tekście zajmującym 8,5 strony maszynopisu pierwsze dwie to pean na cześć „Remka”, ale i na pozostałych zarzuty przeplatają się z oddawaniem czci „Królowi Rynku”. Jeżeli tak wygląda wkurw, to na najbliższe święta będę życzył sobie i Państwu równie spokojnych wkurwów. Jednakże dwie sprawy postawione zostały mocno. Po pierwsze, Mróz traktuje per noga tak ważny etap tworzenia powieści, jakim jest dokumentacja. Po drugie, wynikające z pierwszego, brak dokumentacji prowadzi do powstawania książek głupich, a nawet szkodliwych społecznie, jaką jest według Ćwieka Nieodnaleziona, traktująca o przemocy domowej. Jeżeli Mróz czegoś z tym nie zrobi, zbliża się chwila – przepowiada wróż Ćwiek – kiedy rozpiszczane fanki powiedzą „Król jest nagi”. I brzmiałoby to jak porządne ultimatum, gdyby Ćwiek satyryk nie dodał na koniec: „Tak, ale patrzcie, jakie ma jaja!”.
I tu się myli. Mogę to stwierdzić z pełnym przekonaniem, bo znam Jakuba Ćwieka od lat, jako że zanim sam skupiłem się wyłącznie na literaturze, byłem redaktorem m.in. jego wczesnych książek. Pamiętam pracowitość, pewność siebie i optymizm Jakuba – to cechy, które w odpowiednio wysokim natężeniu z każdego uczynią Mroza. Jednakże z Ćwieka nie uczyniły, bo po pierwszym (równie dyplomatycznym) wkurwie na moje uwagi redakcyjne, przyszła refleksja i swoją pracowitość autor Kłamcy zaprzągł nie tylko do wystukiwania dziesiątków tysięcy znaków dziennie, ale też do pracy nad swoim warsztatem. Pisząc kilka lat później Ciemność płonie – znakomity horror wciąż młodego, ale już dojrzałego twórcy – zmierzył własnymi krokami trasy bohaterów. „Skoro mogłem tak ja – myśli dzisiaj Ćwiek – to mógłby też Mróz, tylko widocznie nie trafił na dobrego redaktora”.
Twój optymizm, Kuba, prowadzi Cię do fałszywych wniosków. Nie chodzi tylko o to, że Ty wyglądasz jak facet typu: „You talking to me?”, a Mróz jak: „Nie, przepraszam… ale może byłby pan zainteresowany polisą na życie?”. I nie o to, że Ty na spotkaniach z publicznością zdobywasz ją szczerym uśmiechem, on zaś poci się, jeżeli dostanie pytanie spoza kartki. Chodzi o to, że Ty jesteś sobą, a on swoim garniturem.
Nie masz więc racji, że Mróz potrzebuje redaktora. Mróz nie potrzebuje nikogo poza swoimi fanami, dlatego idealnie odnalazł się w roli producenta fabuł w basic Polish. Nie masz też racji, że gdyby robił dokumentację jak np. Katarzyna Bonda – która ze swego researchu uczyniła wręcz religię – Mróz zamiast treści płaskich i powierzchownych tworzyłby głębsze i być może ważkie. Nie rozumiesz tego i nigdy nie zrozumiesz, bo siedzi w Tobie społecznik, a w Mrozie coś na kształt polityka. Społecznik jest w stanie powiedzieć swojej publiczności: „Nie macie racji. Pozwólcie, że wam to wytłumaczę”, polityk jest zakładnikiem swoich wyborców i nigdy nie powie im czegoś, czego oni nie chcą usłyszeć.
Ponadto musisz pogodzić się z tym, że nie jesteś już tym samym młodym Kubą Ćwiekiem, który właśnie kończył pierwszy tom Kłamcy. Myślałeś, że jesteś cyborgiem? No to patrz, tajne laboratoria rynku wydawniczego wyprodukowały cyborga mniej antropoidalnego niż Ty, za to trzy razy szybszego. Ty pamiętasz jeszcze rynek, w którym liczyła się jakość, i zaczynasz za nim tęsknić, ale żyjemy w nowej epoce. Teraz każde wydawnictwo dąży do tego, by wydawać przynajmniej jedną książkę dziennie. Remedium może być tylko Remek 365 i zobaczysz, takiego też w końcu stworzą.
Zwróć również uwagę, jak pożyteczny jest Mróz dla badań czytelnictwa. Czytamy i słyszymy tylko o tym, ilu Polaków ile książek przeczytało rocznie. Nie tylko bibliotekarze, ale nawet wielu pisarzy mówi publicznie: „O jak to dobrze, że ludzie czytają cokolwiek! Rozwiną słownictwo, rozwiną sobie gust i będą sięgać także po nasze mądre książki”. Socjalizm utopijny! Badania bowiem pomijają jakość czytelnictwa, a ta jaka ma być, skoro reformy szkolnictwa skutecznie oduczyły czytania ze zrozumieniem i problem z tym mają nie tylko dzieciaki, także studenci? Remek 365 będzie potrafił pisać powieści nie tylko większym drukiem, on też uprości basic Polish z 850 słów do 150.
I wreszcie przypomnij sobie sonet Czesława Miłosza:
Który skrzywdziłeś człowieka prostego
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,
Gromadę błaznów koło siebie mając […].
Polski kryminał pierwszej dekady XXI w. prostego człowieka miał w pogardzie. Marek Krajewski faszerował swoje powieści nikomu nieznaną łaciną, ja ozdabiałem styl, a Zygmunt Miłoszewski z wykpiwania statystycznego Polaka uczynili swoje crème de la crème. Przełomem był rok 2014, kiedy ja na zamknięcie ery paleozoicznej dostałem Nagrodę Wielkiego Kalibru, a K. Bonda otworzyła nową epokę, zdobywając rynek tak swoją literaturą, jak też wizerunkiem. Jakiś kosmiczny wybuch, kometa albo supernowa Mróz była nieuchronna – jako autor bliski SF powinieneś to wiedzieć. Jednakże w przeciwieństwie do większości znanych Ci znaków na niebie nie wróżył wojny czy zarazy, tylko samo szczęście – niczym Gwiazda Betlejemska. Człowiek prosty nie musi już czytać pulpy importowanej z Zachodu, bo ma raz na dwa miesiące naszą własną, polską.
Gdyby nie szaleńczy wyścig wydawców, niska jakość czytelnictwa i gdyby M. Krajewski czytał Miłosza zamiast Marka Aureliusza, Remigiusza Mroza by nie było, tego jestem pewien. Skoro jednak jest, mówmy wprost, co jego obecność oznacza dla rynku wydawniczego, literatury jako takiej, wreszcie dla Ciebie i innych pisarzy. Jeżeli wierzysz w nawrócenie cynicznego gracza, mogę tylko wyrazić podziw dla Twych chrześcijańskich wartości. Jak wiesz jednak, zawsze byłem pesymistą.
Dziękuję! Z rok temu powiedział mi Robert Ostaszewski: „Całe życie byłeś kulturalnym starszym panem i co z tego masz?”. Wyciągam więc ostateczne konsekwencje.
Może OT, ale jeszcze raz gdzieś przeczytam pienia o researchu Katarzyny Bondy, to trafi mnie wk... silniejszy niż Ćwieka. Powiedzcie, wszyscy piewcy - sami sprawdziliście jakość tego researchu czy łyknęliście reklamową papkę? Bo ja wiem, że chociażby w Pochłaniaczu K. Bonda: - przeniosła ulicę Liczmańskiego z Oliwy do Wrzeszcza (co porządny redaktor mógłby wszak zweryfikować, ale może się bał królowej researchu); - przechrzciła Morenę na Moreny (ha ha, tylko jedna literka, pewnie, ale wyobraźmy sobie, że akcja się dzieje w miejscu o nazwie Wrocław-Krzyk, a nie Wrocław-Krzyki; - stworzyła skrzyżowanie Chopina i Fiszera (tu znowu mógł pomóc redaktor - gdzie był i co robił, gdy Katarzyna Bonda swobodnie manewrowała mapą?); - każe bohaterce skręcić z Grunwaldzkiej w Chopina z prędkością 120 km/h. No to ja gratuluję tego researchu - pewnie polegał na ustaleniu, czy samochody rozwijają taką prędkość. Bo gdyby wykonać manewr opisany przez K. Bondę, samochód złamałby się na pół. I potem może by się scalił, a autorka po prostu ominęła ten ułamek akcji. Ale nie, to niemożliwe, ponieważ K. Bonda niczego nie omija, tylko ładuje w swoje książki absolutnie wszystko, co jej przyjdzie do głowy. I znowu: gdzie redaktor? Gdzie życzliwy człowiek, który by powiedział „Proszę pani, powinna pani wywalić 1/4 swojej książki i wtedy to będzie dobra książka"? Dlaczego nie ma już takich redaktorów? Możliwe, że K. Bonda na dobrego redaktora nie trafiła. A możliwe, że trafiła, tylko się go nie słucha. Chociaż nie wyobrażam sobie, że redaktor otwiera google.maps i mówi „Ulice Fiszera i Chopina nie mogą się krzyżować”, a K. Bonda potrząsa blond fragmentem swojego wypracowanego image-u i mówi „Jak ja im każę, to się skrzyżują!”. Czytam, jak poważni ludzie tę Bondę wychwalają i czuję się dokładnie tak, jak przy czytaniu pochwał Mroza. Wszyscy sobie z dzióbków wyjadacie, Szanowni Państwo. I dlatego wolę literaturę tłumaczoną - tam jednak mniej bzdur, bo redaktor polskiego wydania nie musi się użerać z autorem, bo tłumacz też najczęściej ma łeb na karku i zweryfikuje prędkość na zakręcie, nie pytając nawet autora o zdanie. A w efekcie czytelnik nie czuje się jak kretyn. Oczywiście na zagraniczne Mrozy nie ma rady - tej wydmuszce żadne weryfikacje nie pomogą. Aha - czekam na artykuł, w którym ktoś mi wyjaśni, dlaczego niby to życzliwy Mrozowi Ćwiek nie napisał do niego po prostu listu, w którym by się podzielił swoimi (jakże słusznymi) refleksjami.
Na to odpowiedzi mogłaby udzielić Katarzyna Bonda. Ze swej strony mówię tylko o tym, co słyszę od niej - a więc o skrupulatnym sprawdzaniu wszystkiego. Czy to prawda, czy nieprawda, nie sprawdzałem, bo mam swoją dokumentację na głowie. Natomiast drugim faktem jest, że Remigiusz Mróz mówi publicznie, że uzgadnianie pomysłów z faktami jest mu obojętne i... mnie to mrozi, ponieważ w swoich powieściach starałem się, staram i nawet zamierzam się strać o staranność. Dlaczego zaś Jakub Ćwiek nie napisał do Mroza na privie? To akurat jest jasne - bo by go to nie obeszło.
Droga Pani, mam ważniejsze sprawy na głowie niż sprawdzanie detali dokumentacji K. Bondy. Nie chodziłem z jej książką po mieście. Przynajmniej część przytoczonych przez Panią elementów wydaje mi się błędami korektorskimi, natomiast gwałtowny skręt wydaje się istotną pomyłką. Niemniej wiem, że K. Bonda wykonuje wiele pracy przynajmniej w kierunku kryminalistycznego uwiarygodnienia jej fabuł. R. Mróz natomiast przyznaje się publicznie, że aspekt wiarygodności nie interesuje go wcale. Byle fajnie było.
Ola – dziękuję i ja. Ambasador to oczywiście sprawa czysto promocyjna, niby nie trzeba się znać, ale jeżeli już któryś z pisarzy lit. popularnej miałby być adekwatny, bo bardziej Miłoszewski niż Mróz.
Stiig – ma Pan wiele racji, jednak zapewniam, że na półce krimi znajdzie Pan wiele niegłupich książek diagnozujących czy naszą historię, czy współczesność.
Marlen – dziękuję. Chyba tak, a w miarę możliwości jeszcze lepiej :-)
Bardzo ciekawy, dosyć odważny w sumie, tekst. Ja też uważam, że nastawianie się na ilość jest złą praktyką. Prawdę mówiąc nie czytałam Mroza, Bondy, Puzyńskiej i nie planuję. Może to i dobre, a może nie, ale wydaje się tego taki nadmiar, że człowiek po którejś „poszukiwanej książce” macha ręką i przestaje się tym interesować. Poza tym, i tak czas pokazuje, że po roku, dwóch czytelnicy zapominają, bo jest kolejna nowość, a czytają sprawdzonych autorów. Za granicą już dawno byli „seryjni” pisarze czytadeł, ale z tym wiąże się schematyczność książek. Uważam, że dobra literatura „musi odleżeć” i że dobry kryminał „musi odleżeć”. I wierzę w czytelników, a przynajmniej w niektórych. Są jeszcze tacy. Czekamy na ten tom opowiadań! Bo ja mam nadzieję, że Zyga spędzi swoją starość z Różą!
Pani Izabelo, dziękuję. Osobiście nie żałuję, że przeczytałem część książek K. Bondy, ale to prawda, że czytać wszystkiego nie sposób, chociaż akurat jej nastawianie się na ilość nie dotyczy. Przy czym wyraźnie zaznaczę, że chodzi mi bardziej o kwestie etyki pisarskiej i etyki rynku niż o polecanie bądź niepolecanie konkretnego autora - chociaż trudno tego uniknąć, gdy już się podejmuje taki temat. Zdrowszy rynek - lepsze książki, po prostu.
A co z Różą i Zygą, przekona się Pani niedługo :-)
Jaga – Wprawdzie być mentalnie starszą panią/starszym panem sprawia wiele wzniosłej satysfakcji, okazuje się jednak coraz bardziej niepraktyczne ;-) W przypadku pisarzy chodzi tu np. o takie zachowania, jak w przypadku Marka Krajewskiego, gdy postanowił porzucić na chwilę Breslau i pisać o Lwowie. Ponieważ przed nim pisał lwowskie kryminały Paweł Jaszczuk, M. Krajewski zapytał go, czy nie będzie miał nic przeciw temu. Ktoś gotów się roześmiać: „Ale frajer, przecież nie musiał!”. To prawda, nie musiał. Podobnie jak w żadnej ustawie nie jest zadekretowane, że należy mówić dzień dobry...
Powsinoga – Co do zasady ma Pan rację, co do konkretnych nazwisk nie zajmę stanowiska. Mój głos w sprawie R. Mroza jest głosem pisarza w sprawie etyki pisarskiej i rynkowej, nie krytyka literackiego oceniającego konkretne teksty. I chociaż trudno te dwie rzeczy jednoznacznie rozdzielić, będę się starał nie wyjść z roli. Dlatego ani słowa o K. Bondzie, Sz. Twardochu i in. Nie wydaje mi się jednak zbrodnią przeczytać od czasu do czasu coś klasy B (sam lubię np. czasem obejrzeć dla rozrywki horror niskich lotów), problemem jest zatarcie granic i to nie tylko przez rynek, także przez autorytety. Dopóki poczytny pisarz klasy B lub C jest gwiazdą telewizji śniadaniowej czy tabloidów, rzecz zrozumiała. Gdy namaszczają go opiniotwórcze (wydawałoby się) media, no to to już jest jakaś kariera Nikodema Dyzmy ;-)
W perspektywie historii literatury być może ;-) Oczywiście, czytelnicy, którym zależy na literackości istnieją, inaczej większość pisarzy przywołanych w tej dyskusji nie miałaby z czego żyć. I oby tacy czytelnicy nie stali się gatunkiem wymierającym!
O jakości literatury Mroza zdanie mam jak najgorsze od dawna, czyli od czasu, kiedy przeczytałem jego "Kasację". Co lepsze, było to w czasach gdy moda na Mroza jeszcze nie nastała, i sięgnąłem po tę pozycję jako osoba zainteresowana, powiedzmy w skrócie "Grishamem made in poland". Później jeszcze sięgnąłem z ciekawości po "Świt, który nie nadejdzie", bo po "Królu" Twardocha byłem wkręcony w międzywojnie w Warszawie. Powiedzieć, że między tymi książkami jest przepaść, to nic nie powiedzieć. Zarzuty wobec Mroza można mnożyć, ten etyczny jednakże wydaje mi się szczególnie ważny, bo o pewne pryncypia warto dbać i cieszę się, że pan to napisał. Jeśli ktoś zainteresowany, to swoje liczne, krytyczne uwagi do Kasacji przedstawiłem tutaj: https://www.goodreads.com/review/show/1325847072?book_show_action=false&from_review_page=1
Niedziela Napalmowa, cieszę się, że zwrócił Pan na to uwagę, bo przede wszystkim chodzi o pryncypia.
Pani Izabelo, właśnie dzięki takim autorom jak M. Krajewski czy Z. Miłoszewski polski kryminał osiągnął taką rangę, że nie tylko nie wstyd pisać o nim na blogach, ale też w pracach naukowych. Chociażby na KUL-u za tydzień będzie konferencja o obrazie policjanta w polskich kryminałach - jeszcze kilka lat temu rzecz nie do pomyślenia. Niestety, jeszcze kilka lat bylejakości i trend odwróci się, a czytanie kryminałów to będzie obciach. A tego bym nie chciał, w końcu poświęciłem temu gatunkowi 10 lat pracy...
Pani Joanno, zapewne jeszcze kilka lat temu zgodziłbym się z Panią. Nawet na spotkaniach autorskich pytany o opinie na temat koleżanek i kolegów, jeżeli nie mogłem wycofać się rakiem, to mówiłem coś w rodzaju: „Sam akurat nie jestem targetem dla tego pisarza, ale warto sięgnąć ze względu na temat/ciekawą postać/opis środowiska” itp. Dziś uważam, że ta swoista poprawność polityczna prowadzi donikąd, a nawet oznacza milczącą zgodę na podcinanie gałęzi, na której wszyscy siedzimy - psucie gatunku i psucie rynku. I nie chodzi tu wcale o to, że akurat R. Mróz osiągnął sukces - wielu autorów kryminałów odniosło sukces i nikt o nich złego słowa nie powiedział. Nikt nie zabrania Pani czytać tego, co Pani sobie życzy, zresztą nie wypowiadam się w sprawie konkretnych tekstów, tylko kondycji i funkcjonowania literatury. Mnie smuci i przeraża zatarcie granic, przez co R. Mróz za chwilę zostanie nie tylko ambasadorem kampanii przeciw przemocy w rodzinie, ale wygra z W. Myśliwskim w plebiscycie na mistrza stylu. Co prowadzi do dezorientacji uderzającej w czytelnika. W sprawie przyjaźni natomiast - czyżby widać było w moim wpisie choć cień ludzkich uczuć? ;-) Dobrej Majówki również życzę!
Pani Joanno, ależ doceniam czytelnika, lecz doceniam również siłę i możliwości działów PR wydawnictw :-) Odpowiedzialność redaktora, owszem, ważna sprawa, ale stanę tu w obronie swojego byłego zawodu, bo obecnej machinie wydawniczej na ogół na porządną redakcję szkoda pieniędzy i czasu. A że nie każdy redaktor jest równie dobry, to inna sprawa... Zaś co do „poprawności”, moim zdaniem było z grubej rury, chociaż być może tylko mi się tak wydaje, bo przywykłem do bycia miłym ;-) Serdecznie pozdrawiam!
Pani Anno, dziękuję. Z całym szacunkiem dla wspomnianego wykładowcy, zapewne z dekonstrukcjonizmu popadł w to, co z przekąsem nazwałem socjalizmem utopijnym. Niedawno w „Wyborczej" K. Varga również pod prąd powiedział w wywiadzie, że nie wierzy w narrację o ewolucji czytelniczej od harlekinów do Virginii Woolf. Ja też nie – i to z praktyki, bo od dziesięciu lat regularnie spotykam się i rozmawiam z czytelnikami w całej Polsce – a że zamiast V. Woolf chętnie podstawiłbym inne nazwiska, to dla istoty sprawy nie ma znaczenia. Być może Pani znajomej opadły już ręce, jako że pracuje na pierwszej linii frontu, a być może jest naiwna z natury. Tak czy owak, osobiście wolałbym jeszcze gorsze wyniki czytelnictwa ilościowego na rzecz jakościowego, tylko czy ktoś je bada?
Faktycznie jest problemem rzeczywista lub pozorowana ufność wielu pisarzy. Rozumiem to jednak, bo trudno wyjść z roli. Sam przez 10 lat zawodowego pisania byłem kulturalnym starszym panem, jak przyznałem się nieco wcześniej. Niestety nie wytrzymałem już tego bycia dobrym ;-)
Pani Joanno, faktycznie, trudno nie wrócić do istoty sprawy. R. Mróz stał się bowiem napompowanym symbolem – wyraźnie zaznaczam: symbolem! – szerszego zjawiska, czyli niezdrowego, nadproduktywnego rynku (co w skrócie opisałem) i nieodpowiedzialnych (dlaczego?) mediów. To jeszcze czeka na opis.
Istotnie, blogerzy niewątpliwie też zrobili swoje, ale też blogi książkowe są bardzo różne, a poza tym raczej reagują na rynek niż go współtworzą.
Czekam na jakiś prawdziwy głos, bo na razie WP tylko odnotowuje, co napisał Jakub Ćwiek...
Szanowny Panie,
Wielką przyjemność sprawił mi Pański komentarz. Zatoka Omańska, kurs na port w Kuwejcie, jak sądzę, w każdym razie pogoda jak złoto i strony, których nigdy nie widziałem. A tymczasem Pan tęskni za perłą (nie rozumiem), ziemniakiem (zaczynam), kelnerką (rozumiem już, o co chodzi!). Aż mi się przypomniał wiersz reklamowy Józefa Czechowicza z l. 30. XX w., który najdalej był koleją w Paryżu, umieszczony w "Skrzydlatej trumnie":
Mieć cuda z dawnych bajek: fruwające konie,
pałace marmurowe w czarownym Bagdadzie,
księżniczkę Pari-Banu na złotym balkonie,
chłodne źródło wód żywych w kokosowym sadzie.
Rządzić wyspą daleką na morzach zieloną,
gdzie rafy koralowe wstrzymują wód napór,
ratować okręt zbójców, gdy wśród burzy toną,
patrząc z dziką rozpaczą na bliski Singapur.
To wszystko jest niczym dla tych, którzy wiedzą,
co daje szczyt rozkoszy wśród bied świata tego.
Wtajemniczeni mądrze i powoli jedzą
najlepsze czekoladki S. A. P i a s e c k i e g o.
:-)
Bardzo się cieszę, że spodobała się Panu "Haiti". Na zepsucie obyczajów alkoholowych skarżyli mi się już księża, policjanci i pracownicy naukowi. Wydaje się, że jedynie w wolnym zawodzie pisarza czy innego artysty jeszcze jest przestrzeń swobody. Choć kto wie, jak długo, bo skoro Pan wpisał się akurat pod tym tekstem, to do niego wrócę - akurat R. Mróz nie pali, nie pije, zawstydza i kto wie, co nas wszystkich czeka!
Natomiast bohaterowie cyklu o Maciejewskim żyją jeszcze w nieco innym świecie. Mogą wypić z żalu, co doskonale rozumiem, bo wielu czytelników bardzo emocjonalnie reagowało na losy klaczy Haiti. Sam ogromnie lubię zwierzęta. Wódka będzie w porcie!
Jeszcze raz dziękuję i zawsze stopy wody pod kilem życzę :-)
Z ukłonem i serdecznymi pozdrowieniami!
Panie Wiktorze, to może tak wyglądać, ale tym razem jestem przekonany, że ustawka to nie była - inaczej nie zabrałbym głosu. Natomiast porównanie do Ewy z boysbandem kapitalne, chociaż znów muszę powiedzieć, że jestem prawie pewien (odrobinę mniej niż poprzednio, lecz tylko odrobinę), że to jednak wychodzi spod jednego pióra. Natomiast co do trzeciego argumentu, dotyczącego polskich kompleksów, zgadzam się w pełni. Nikt bowiem nikomu nie zabrania pisać nawet 100 książek rocznie, nikt nikomu nie zabrania pisać prymitywnie i głupio - żyjemy w wolnym kraju. Np. przed wojną też wychodziło masę chłamu, ale "Wiadomości Literackie" nie robiły wywiadów z ich autorami. Dzisiejsze odpowiedniki robią, pompując balonik - bo news, bo "tacy jesteśmy w tej Warszawie otwarci na nowe trendy" itp. itd. Nie zgodzę się natomiast z czwartym argumentem, że te książki spowodują z czasem przesiadkę czytelniczą z kl. III do kl. I. Jeżeli nawet, to w granicach błędu statystycznego. To tyle pesymizmu na dziś :)
Panie Wiktorze, wiem, że spiski to Pańska literacka specjalność ;-) Znów jednak sądzę, że nie ma Pan racji, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, "Kasacja" to jedna z pierwszych książek (oczywiście jak na skalę tego autora!) i wg mojej pamięci dopiero po niej zaczęło się o nim mówić. Zatem to jeszcze nie był ten moment, gdy opłacałoby się zakładać spółdzielnię. Po drugie, niechcący Pan go komplementuje, zakładając, że w swojej dziedzinie przestrzega reguł gry. Zapewne przestrzega ich nieco bardziej niż w dziedzinach, o których nie ma pojęcia, ale tak kompulsywne pisanie wyklucza autokorektę. Co wstukane, to zapomniane i leci się dalej.
A w „Czasie Herkulesów” sam po wydaniu książki znalazłem dwa błędy, i to z mojej dziedziny. Tyle dobrego, że niepowtarzające się ;-) Mam jednak nadzieję, że Panu umkną i sięgnie Pan także po „Gliny z innej gliny”.
Pozdrawiam serdecznie!
Panie Przemysławie, tak szybko dzisiaj, żeby Pan wiedział, że dawno nikt mnie tak nie ubawił i nie podniósł na duchu! Akurat dziś rozzłościł mnie post: https://www.facebook.com/semczukprzemek/posts/992159944267620, a wcale nie zamierzałem siedzieć na FB... Napiszę jutro, pozdrawiam!